BICOM  Biorezonans  Warszawa
NR 1 w biorezonansie – Medycyna niekonwencjonalna
 Kilkanaście lat doświadczenia ma znaczenie

.

Podczas wieloletniej działalności naszej Przychodni, a wcześniej gabinetu (od 2011r) odwiedziły nas tysiące osób. Było wiele spektakularnych przypadków, w których mogliśmy pomóc oraz wiele znanych osób (aktorzy, piosenkarki, mistrzowie słowa, inni przedstawiciele show biznesu, sportowcy, politycy, prezesi wielkich firm), a także mieszkańcy innych krajów: USA (Hawaje, Kalifornia, Arizona), Kanada, Australia, Niemcy, Austria, Wielka Brytania, Irlandia, Hiszpania, Portugalia, Grecja, Belgia, Francja, Szwajcaria, Norwegia, Ukraina, Wietnam, Chiny). Część z nich miała polskie korzenie, a część była w 100% obcokrajowcami, którzy przyjechali specjalnie do Polski, aby podjąć u nas niekonwencjonalną terapię. W swoich krajach osoby te nie mogły uzyskać pomocy. Były także nieraz łzy wzruszenia podczas pożegnania, po zakończeniu terapii. Klientami byli nawet polscy lekarze, w tym ordynatorzy i ich rodziny. Nie sposób wszystkich tu wymienić, nawet tych, których się dobrze pamięta. Nie wszyscy pozostawili po sobie jakiś ślad, nie pozowali do wspólnych zdjęć pamiątkowych, czy też nie autoryzowali ich prezentowania w galerii obrazów. To normalne, bo zdrowie to delikatny temat, niektórzy jednak pozostawili po sobie materialny ślad lub wpis na FB;

2014/2015

Wpis na firmowym profilu FB, dokonany przez klientkę z Arizony, która od 2014 do 2015 r przyjechała na kilka miesięcy na terapię wraz z ciężko chorym synem. Pamiętam te łzy kiedy wyjeżdżali. A poniższy wpis tej samej osoby pochodzi z maja 2020 roku, więc efekt zdrowotny i wrażenia pozostały po upływie nawet 5 lat. Bardzo to miłe

2015, 2017

Kolejna matka z synem z USA (Hawaje) Debra i Robby, którzy dwukrotnie przyjeżdżali na kilkumiesięczne terapie do naszej przychodni w latach 2014/2015 oraz 2017. Kolejne łzy rozstania, ale pozostajemy w stałym kontakcie do dzisiaj.

2016

2014

2014, 2016r Książki z dedykacjami od ich autorów

2019/2020

Pani Elżbieta Jodłowska znana aktorka, polska piosenkarka i artystka kabaretowa, a także autorka tekstów m.in. sztuki Klimakterium i Klimakterium II, właścicielka Teatru Capitol w Warszawie

2020r Pani Magda Czapińska poetka i znana autorka tekstów piosenek dla czołowych polskich wykonawców, m.in. „Wsiąść do pociągu” Maryli Rodowicz, często porównywana do Agnieszki Osieckiej, a także scenarzystka widowisk estradowych i telewizyjnych

***

2020, 2024

Pozytywne wspomnienia z wizyt w naszej Przychodni opublikowała także Pani Sylwia, obecnie prowadząca salon w Londynie oraz dziennikarka polskiego tygodnika w UK weekly magazine „Cooltura”, wcześniej dziennikarka TVP i autorka kilku książek, w tym o rodzinie królewskiej.  

zdjęcie pochodzi ze strony autorki bloga

https://www.rifemachinelondon.co.uk/where-is-sylwia 

Poniżej fragmenty wpisu opublikowanego przez panią Sylwię na powyższej stronie

It was…. Lyme disease & coinfections

Diagnosis arrived at the very last minute…

I was properly diagnosed by Daniel Lubryczyński in his clinic in Warsaw who improved my condition significantly….”

2023

W 2023 roku z terapii w naszej Przychodni korzystał Pan Paweł Stasiak, lider zespołu Papa Dance, a później Papa D 

Pan Paweł Stasik w roku 2022 udzielił ciekawego wywiadu, opublikowanego w Plejada Onet, a jego historia jest podobna do kilku innych, które spotkały znane osoby i gwiazdy show biznesu z Polski i z zagranicy

https://plejada.pl/newsy/pawel-stasiak-z-papa-d-cierpial-na-chorobe-z-lyme-lekarze-nie-wiedzieli-co-mu-jest/l6chjjz

2024

 

Profesor Jerzy Maciejewski polski pianista i pedagog muzyczny. Jest absolwentem Akademii Muzycznej im. F. Chopina Warszawie w klasie fortepianu prof. Marii Wiłkomirskiej. Występuje z recitalami w miejscach związanych z Chopinem. Profesor Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie. Współpracuje z wytwórnią EMI.

Od wielu lat występuje z artystami polskimi, a także jako członek zespołów kameralnych w kraju i za granicą. Jest założycielem Tria Fortepianowego im. Ignacego Jana Paderewskiego, a także uczestnikiem i współzałożyci­elem zespołu Camerata Vistula. Zajmuje się także działalnością popularyzatorską w koncertach organizowanych przez Filharmonię Narodową.

*******

Poniżej historia znanej aktorki chorej na boreliozę opisana w Gazecie Wyborczej, której pomógł dopiero generator plazmowy i postawił ją na nogi, po wcześniejszej niewłaściwej diagnozie i nieskutecznym leczeniu boreliozy. Warto się zapoznać, gdyż takie przypadki są niestety powszechne i dotyczą nie tylko znanych osób.


Magdalena Piekorz: Chorowałam na boreliozę, a nikt nie umiał postawić diagnozy
Z dnia na dzień z zupełnie zdrowej i aktywnej osoby stałam się wrakiem człowieka. Czułam, że rozpadam się na kawałki. Ból totalnie wyłączył mnie z życia. Na dodatek żaden lekarz nie umiał postawić mi diagnozy.«Nie uważasz, że to dobry materiał na film?Gdybym zrealizowała film fabularny o tym, co przeszłam przez ostatnie trzy lata, nikt by nie uwierzył, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.Jak się zaczęła choroba?- Był luty 2015 r. Kilka miesięcy wcześniej zakończyła się promocja mojego ostatniego filmu „Zbliżenia”. Wracałam właśnie z festiwalu Prowincjonalia we Wrześni, na którym film otrzymał nagrodę za zdjęcia i muzykę. W Poznaniu zrobiłam przerwę w podróży. Było zimno i wietrznie, a ja byłam ubrana dość lekko. Choroba zaatakowała nagle i niespodziewanie. Najpierw pojawiły się potworne bóle prawej strony twarzy i głowy trwające nawet po kilka dni. Do tego dołączyły napadowe ataki kataru. Pomyślałam, że to przeziębienie albo grypa. Wezmę lekarstwa, poleżę w łóżku i wszystko będzie dobrze. Ale nie było.Po roku szukania po omacku laryngolog uznał, że to jednak zatoki i zaproponował, że zrobi mi prywatnie operację przegrody nosowej, która – jego zdaniem – blokowała ujście zatok, wywołując ból. Inny laryngolog zdecydowanie mi ten zabieg odradził, mówiąc, że nie ma do niego podstaw, ale byłam już tak umęczona bólem, że zrobiłabym wszystko, żeby się wreszcie skończył. Udało się? – Niestety, po operacji bóle się nasiliły. Wróciłam do kliniki, w której wykonano zabieg, bo myślałam, że coś poszło nie tak, ale okazało się, że laryngologicznie wszystko jest bez zarzutu. Tymczasem moje ciało krzyczało o pomoc. Zostawiono mnie na kilka dni na obserwacji, podano serię kroplówek, po których atak bólu trochę się uspokoił, i wypuszczono do domu. Nie minęło parę dni i zaczęła mnie boleć prawa ręka, potem noga i plecy. Ból był ostry i rozprzestrzeniał się do klatki piersiowej. Myślałam, że mam zawał. Mój partner Przemek pędził ze mną do szpitala. Zawału nie miałam, ale zostawiono mnie w szpitalu. Trafiłam na neurologię, na której spędziłam trzy tygodnie. Co się w tym czasie działo?- Zrobiono mi mnóstwo badań, w tym m.in. test na boreliozę – Western Blot – i punkcję kręgosłupa, ale wynik był ujemny. Jakiś czas później dowiedziałam się, że Western Blot nie bada samych bakterii, czyli krętków, które wywołują boreliozę, tylko przeciwciała, a jeśli choroba rozwija się przez kilka lub kilkanaście lat, organizm tych przeciwciał po prostu nie wytwarza. Co było dalej?- Z neurologii skierowano mnie na oddział chorób wewnętrznych i autoimmunologicznych. Leżałam na sali z pięcioma innymi pacjentkami. Każda z nich miała poważną chorobą autoimmunologiczną. Wstydziłam się, bo teoretycznie byłam najzdrowszą pacjentką, a co noc budził mnie ból na granicy wytrzymałości. Było kilka tygodni do Bożego Narodzenia. Pamiętam, że jedna z moich sąsiadek z sali składała świąteczne choinki z kolorowych czasopism. Na kolejnych stronach przewijali się aktorzy, z którymi pracowałam. W pewnym momencie zauważyłam również swoją twarz – trafiła na jedną z choinek. Wyglądałam w tym szpitalu tak tragicznie, że ani autorka dzieła, ani żadna z osób, które je oglądały, mnie nie rozpoznały. Mijały kolejne dni i badania, które niczego nie wykazywały, lekarze zaczęli coraz szybciej przechodzić obok mojego łóżka. Kiedy podczas jednego z wywiadów lekarskich powiedziałam ordynatorowi, że czuję się tak, jakby coś zżerało mnie od środka i drażniło nerwy, zlecił lekarce prowadzącej, żeby wezwała psychiatrę. Co od niego usłyszałaś?- Powiedział, że psychiatrycznie wszystko jest OK i nie ma podstaw do leczenia. Mimo to ordynator uznał, że moja choroba ma podłoże psychosomatyczne i po dwóch tygodniach wypisał mnie ze szpitala. Nie było innych hipotez na temat twoich dolegliwości?- Oczywiście, że były. Co najmniej 20. Od początku lekarze proponowali mi różne operacje i zabiegi, mówiąc: „Wiele wskazuje na…”. Pierwsza była operacja zatok, o której już wspomniałam. Inny lekarz stwierdził, że przyczyną bólu głowy i twarzy są zęby i polecił mi wyrwanie ósemki. Wyrwałam. Kiedy ból się przemieścił do prawej ręki i był tak dojmujący, że nie mogłam utrzymać długopisu, ortopeda orzekł, że mam zespół de Quervaina, czyli zapalenie kości nadgarstka. Zaproponował, że mi rękę zoperuje, ale na ten zabieg się nie zdecydowałam. Po drodze było jeszcze podejrzenie uczulenia na salicylany, reumatoidalne zapalenie stawów i kilka innych chorób. Pojawiły się również elementy horroru.- Ostatnio koleżanka, którą poznałam w szpitalu, przypomniała mi, że jeden z lekarzy podejrzewał u mnie porfirię, zwaną potocznie chorobą wampirzą. Usłyszałam, że będzie mi czerwienieć skóra i zęby, a na całym ciele może się pojawiać owłosienie. Lekarz, który mi o tym powiedział, dodał na koniec, że na tę chorobę często zapadają artyści. Podobno miał ją m.in. van Gogh. Pomyślałam: pięknie – nie dość, że umieram z bólu, to jeszcze za chwilę będę wyglądać jak ryś. Śmiejesz się? Przepraszam. Komicznie to zabrzmiało.- Mnie też na początku to bawiło. Napisałam nawet opowiadanie pt. „Diagnoza”, w którym próbowałam obśmiać swoje dolegliwości i pomysły lekarzy dotyczące ich źródła. Tymczasem borelioza zaatakowała mi centralny układ nerwowy, przekształcając się w neuroboreliozę. Miałam potworne bóle nerwów, w tym m.in. nerwu trójdzielnego twarzy, które są nie do wytrzymania. Od kogo usłyszałaś, że to może być borelioza?- Pierwszą osobą, która powiedziała, że powinnam się pod tym kątem przebadać, była koleżanka, którą poznałam w szpitalu na immunologii. Widziała, jak się miotam, jak wyczekuję na korytarzu na wyniki badań i na lekarzy, którzy byli mną coraz bardziej zmęczeni i zirytowani. Powiedziała, że przeszła dokładnie przez to samo. Zaczęłam zbierać informacje na temat tej choroby, czytać publikacje, przede wszystkim w medycznych pismach. W jednym z artykułów znalazłam wypowiedź lekarza, który sam się zmagał z tą chorobą. Zaaplikowano mu wtedy standardowy antybiotyk, ale po trzech latach choroba wróciła i uderzyła jeszcze mocniej. Moja menedżerka Anita Pala zdobyła do niego numer. Kiedy opowiedziałam mu o swoich objawach, stwierdził, że wszystko wskazuje na neuroboreliozę, i polecił, żebym wykonała dodatkowe testy. Inne niż te, które miałaś w szpitalu?- Tak. Były to testy: CD57, który jest badaniem na specyficzne limfocyty, które atakowane są przez boreliozę, i badanie LTT określające, jaki typ boreliozy możemy mieć i na jakim jest ona poziomie. Samych odmian tej choroby jest kilkadziesiąt wraz z towarzyszącymi im koinfekcjami – stąd niespecyficzne objawy ze strony różnych narządów. Norma wspomnianych limfocytów wynosi 170, u mnie było 44. Kiedy odebrałam wynik, odetchnęłam z ulgą. To raczej nie była zbyt dobra wiadomość?- Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to wierzchołek góry lodowej. Cieszyłam się, że mam wreszcie diagnozę i mogę zacząć się leczyć. Jak to leczenie wyglądało?- W Polsce standardowe leczenie boreliozy polega na tym, że w szpitalu pacjentowi podaje się przez kilka tygodni antybiotyk doustnie lub dożylnie. Potem wypuszcza się go do domu z informacją, że został wyleczony. O ile w przypadku początkowego stadium choroby takie leczenie okazuje się skuteczne, to w przypadku zaawansowanej boreliozy przynosi jedynie chwilowe efekty. Po pewnym czasie pacjent wraca z tymi samymi dolegliwościami. Lekarz, o którym wcześniej wspomniałam, zlecił mi leczenie metodą ILADS, które polega na podawaniu kilku antybiotyków naraz w dużych dawkach. W jego przypadku ta metoda zadziałała, w moim przyniosła dramatyczne skutki. Organizm całkowicie ją odrzucił i zamiast pomagać, antybiotyki zaczęły go zatruwać. Układ odpornościowy, który został wcześniej osłabiony przemęczeniem i operacją, stracił zdolność do oczyszczania się i wydalania toksyn. Doszło do tego, że nie mogłam się ruszyć z łóżka, wymiotowałam, drżało mi całe ciało. W jaki sposób udało się opanować ten stan?- Trafiłam do docenta Tomasza Wielkoszyńskiego, który ma własne laboratorium diagnostyczne. Badania krwi wykazały, że poza boreliozą kleszcz zaaplikował mi bartonellę, chlamydię i yersinię, z których każda odpowiedzialna jest za inne objawy. Dlatego raz bolała mnie głowa, innym razem ręka, to znów kręgosłup. Mimo że doktor sam również leczy metodą ILADS, kazał mi odstawić antybiotyki i zlecił kroplówki. Muszę sprowadzać je z Niemiec, co wiąże się z dodatkowymi kosztami. Zaczęłam też korzystać z terapii, w której pacjentów leczy się generatorem plazmowym Rife’a. Jego działanie polega na stosowaniu fal elektromagnetycznych, które niszczą bakterie. Dla niektórych to może zabrzmieć kosmicznie, ale leczenie polem elektromagnetycznym jest stosowane od lat np. w fizjoterapii. To tylko część zabiegów, które pomagają mi wrócić do zdrowia. Jak podczas tych trzech lat wyglądało twoje życie zawodowe?- Zanim odpowiem ci na to pytanie, chciałabym dodać jeszcze jedną ważną rzecz. Leczenie boreliozy niezależnie od tego, czy stosujesz antybiotyki, czy korzystasz z generatora plazmowego czy jakiejkolwiek innej metody, łączy się z dużym cierpieniem. Zabite krętki uwalniają się w postaci toksyn. Zanim organizm sobie z nimi poradzi, człowiek się czuje tak, jakby ktoś mu wstrzyknął truciznę. Pojawiają się dreszcze, bóle głowy, czasem wymioty, ciało drży, jakby było w gorączce. Z powodu tych dolegliwości część osób rezygnuje z leczenia, bo trudno im jest zaakceptować, że cierpienie jest w gruncie rzeczy dobre, ponieważ prowadzi do wyzdrowienia. Doktor Radosław Bałaj, który sam przeszedł przewlekłą boreliozę i leczy pacjentów generatorem plazmowym, nazywa to kryzysem ozdrowieńczym. W moim przypadku dopiero ta terapia w połączeniu z kroplówkami okazała się skuteczna. Opowiesz, jak w ciągu tych trzech lat wyglądało twoje życie zawodowe? Miałaś siłę, żeby pracować?- Wszystko zaczęło się sypać. Zawiesiłam casting do nowego filmu, bo nie byłam w stanie go prowadzić. Odwoływałam kolejne zajęcia ze studentami, bo nie mogłam się utrzymać na nogach, miałam bóle i zawroty głowy. W końcu w ogóle przestałam pracować i zostałam pacjentką na pełen etat. Początkowo wszyscy mi współczuli i próbowali pocieszać, ale kiedy mijały kolejne miesiące, a ja przynosiłam zwolnienia od coraz to nowych specjalistów, panie z dziekanatu zaczęły mi się podejrzliwie przyglądać. Za plecami zaczęto szeptać, że to hipochondria, załamanie nerwowe albo „zwykła” depresja. I znowu kolejne osoby radziły ci, żebyś poszła do psychiatry, i poszłaś.- Jeszcze trzy razy, mimo że nie miałam załamania nastroju ani innych dolegliwości psychicznych. Każdy z lekarzy orzekł, że nie ma podstaw do leczenia ani terapii. Zaczęłam myśleć, że w końcu naprawdę zwariuję, ale nie z powodu tego, co się działo w mojej głowie, tylko tej ciągłej niewiadomej i reakcji otoczenia. Jak na twoją chorobę reagowali najbliżsi?- Mam ogromne szczęście, bo mam wspaniałą mamę, na którą mogę liczyć 24 godziny na dobę. Kiedy wiele osób mówiło, że przesadzam, ona patrzyła mi w oczy i mówiła: „Czuję, że cię boli”. Od początku choroby wspierał mnie również Przemek. Kiedy z powodu ciągłych nerwobóli nie byłam w stanie funkcjonować, nosił mnie na rękach do łazienki, pomagał się myć, robił śniadania, podawał leki, woził na badania. Nigdy nie usłyszałam od nich, że przesadzam. Na początku choroby wszyscy myśleliśmy, że to wynik przemęczenia i stresu. Od lat nie miałam wakacji ani wolnego weekendu. Spałam krótko, żeby jak najwięcej zrobić, bo mały budżet, bo krótki czas na zdjęcia, bo po drodze trzeba jeszcze załatwić tysiące innych rzeczy, żeby te zdjęcia się w ogóle odbyły, a kiedy film był już skończony, umawiałam się na spotkania w sprawie kolejnych filmów. Niektóre rozmowy ciągnęły się latami, w końcu odrzucano scenariusz, a ja zaczynałam walczyć o następny. Po drodze były zajęcia na uczelni i wiele nowych projektów, m.in. sztuki teatralne i musical „Oliver!” w Teatrze Rozrywki w Chorzowie.- Mama się śmiała, że wolny dzień był dla mnie zawsze doskonałą okazją do tego, żeby popracować. Miesiąc po premierze „Zbliżeń” miałam 40. urodziny. Pomyślałam, że to dobry moment, by w końcu trochę odpocząć. Ale zamiast odpoczynku pojawiła się choroba. Niektórzy powiedzą, że na nią zapracowałaś, bo przeforsowałaś organizm. Do tego od długiego czasu żyłaś w dużym stresie.- Zawód, który wykonuję, faktycznie jest mocno obciążający. Czasami o sukcesie czy porażce filmu decyduje nie tylko jego poziom artystyczny, ale też szereg innych okoliczności. Stres jest nieodłącznym elementem w tej branży. Ćwiczę się w nim ponad 20 lat i od pierwszego filmu są to bardzo intensywne ćwiczenia. Zgadzam się z tym, że przemęczenie i stres mają ogromny wpływ na rozwój choroby, ale jej nie determinują. Gdyby tak było, to osoby, które tych stresów mają mniej, pewnie by nie chorowały, a tak przecież nie jest. Borelioza przyszła do mnie z zewnątrz w postaci kleszcza, który mnie nią zaraził. Wiesz, kiedy to się mogło stać?- Dziesięć lat temu. Byłam w parku na spacerze z psem. Kilka dni później poszłam do lekarza. Usłyszałam, że skoro nie ma rumienia, to nie ma problemu, i wróciłam spokojnie do domu.Co wtedy wiedziałaś o tej chorobie?- Niewiele. Na pewno nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jest poważna i podstępna, że może zaatakować układ nerwowy, stawy i mięśnie. Potrafi się doskonale maskować i podszywać pod inne schorzenia. Często jest mylona ze stwardnieniem rozsianym, szpiczakiem i reumatoidalnym zapaleniem stawów. W niektórych przypadkach atakuje również mózg. Wiele osób z boreliozą trafia na oddziały psychiatryczne i są leczone po omacku. W trakcie jednej z terapii poznałam mężczyznę, który po dziesięciu latach leczenia parkinsona dowiedział się, że prawdziwą przyczyną jego dolegliwości jest właśnie borelioza. Nie mówi się też o tym, że są śmiertelne przypadki spowodowane tą chorobą. Tymczasem nadal wiele osób, w tym m.in. sami lekarze, słysząc słowo „borelioza”, ironicznie się uśmiechają. Jak myślisz, z czego wynika sceptycyzm?- Przede wszystkim z braku wiedzy. Ogromna część lekarzy w Polsce zajmujących się chorobami zakaźnymi opiera się na badaniach z lat 80.Wtedy w USA boreliozę scharakteryzowano jako lekką chorobę stawów. Do tej pory lekarze korzystają z wypracowanych wówczas wytycznych w zakresie diagnostyki i leczenia. Łatwiej jest powiedzieć pacjentowi, że jego dolegliwości mają podłoże psychiczne, niż przyznać się do tego, że się czegoś nie wie albo nie ma narzędzi diagnostycznych. Ta postawa jest tym bardziej zatrważająca, że borelioza jest chorobą, która może dotknąć każdego. Wkładasz kij w mrowisko.- Zdaję sobie z tego sprawę, ale skoro zdecydowałam się na ten wywiad, odzierając się w jakiś sposób ze swojej intymności, to chcę, żeby ten tekst wywołał dyskusję. Nie chcę nikogo obrażać ani wywoływać psychozy, chcę tylko, żeby lekarze w Polsce w końcu zaczęli tę chorobę traktować poważnie i szukać sposobów na jej leczenie, zamiast w kółko powtarzać jak mantrę, że chorzy na boreliozę to hipochondrycy, histerycy albo osoby zaburzone psychicznie, a lekarze, którzy decydują się na to, żeby ich leczyć, są „szarlatanami” albo „naciągaczami”.Niektórzy sugerują, że borelioza jest w tej chwili po prostu modną chorobą.- Trudno to nawet skomentować. Niedawno w jednym z tygodników ukazał się artykuł „Kleszczoza”. Jego autor napisał, że „w Polsce mnożą się fałszywe rozpoznania boreliozy oraz medycy, rzekomi specjaliści od tej choroby. A także rzekomi chorzy spanikowani, że padli ofiarą kleszcza”. Myślę, że bardzo łatwo pisze się taki artykuł z perspektywy biurka. Może gdyby autor miał wśród chorych kogoś ze swoich bliskich, wydźwięk tego materiału nie byłby tak jednoznaczny od początku do końca. Tymczasem artykuł jest podawany dalej, stając się kolejnym argumentem do tego, żeby obśmiać tę chorobę i osoby, których dotyka, „bo w gazecie napisali”. Sama tego doświadczyłaś.- Grupa „życzliwych” osób, z którymi wcześniej współpracowałam, podesłała mi ten artykuł z komentarzem, żebym się nad sobą zastanowiła. Smutne, że nawet ci, którzy wcześniej mówili, że podziwiają mnie za siłę i determinację, których jako mała, drobna blondynka obdarzona delikatnym głosem muszę mieć o wiele więcej od swoich kolegów reżyserów, zaczęli sugerować, że mam problem z psychiką. Próbowałaś im tłumaczyć, na czym polega ta choroba?- Oczywiście, i to wiele razy, ale zamiast próby zrozumienia często spotykałam się jedynie z ironicznymi uśmiechami. W końcu pomyślałam: no tak, przecież tej choroby nie widać, nie jestem sparaliżowana, nie siedzę na wózku, nie wyszły mi plamy na skórze. A w to, czego nie widać, najtrudniej uwierzyć. Wreszcie moja mama powiedziała: „Magda, przestań się tłumaczyć z tego, że jesteś chora. Niech myślą, co chcą!”. Zyskałam w ten sposób dodatkową energię do walki. Wspomniałaś, że nie byłaś w stanie pracować, a diagnostyka i leczenie pochłaniały ogromne środki. Skąd miałaś pieniądze?- Niestety, NFZ finansuje jedynie badania i leczenie, które mieszczą się w standardzie, o którym wspomniałam. Jeśli borelioza jest zaawansowana i to leczenie okaże się nieskuteczne, pacjent może się leczyć wyłącznie prywatnie, co oznacza, że musi za wszystko płacić sto procent. W pierwszym roku leczenia korzystałam z własnych oszczędności. W drugim pożyczałam od przyjaciół i znajomych. W końcu wyczerpałam możliwości. Wtedy koleżanka ze środowiska filmowego podpowiedziała mi, żebym zgłosiła się do Fundacji im. Darii Trafankowskiej, która wspiera artystów w trudnej sytuacji. Miałam duże opory, bo nie chciałam epatować swoim stanem, ale ludzie z fundacji mnie do tego przekonali. Poza tym pomyślałam, że jeśli zacznę mówić o tej chorobie, być może pomogę innym osobom, które są w podobnej sytuacji co ja. Wspiera mnie także Fundacja Anny Dymnej. W lutym w Filharmonii Krakowskiej odbędzie się koncert i aukcja, z których dochód zostanie przeznaczony na moje leczenie. Jestem niezmiernie wdzięczna obu fundacjom, że wzięły mnie pod swoje skrzydła. Informacja na temat zbiórki na twoje leczenie spotkała się w internecie z dużą krytyką. Pisano, że znowu jakaś gwiazda wyciąga rękę po pomoc, na dodatek robi to z powodu tak banalnej choroby jak borelioza.- Nie zdawałam sobie sprawy, że mogę wzbudzić aż takie emocje. Nigdy nie byłam osobą z tzw. show-biznesu, tylko zwykłą dziewczyną ze Śląska, której udało się zrobić kilka filmów i spektakli nadających sens jej życiu. Nie zarabiałam wielkich pieniędzy, nie robiłam reklam, teledysków, seriali, tylko kameralne autorskie kino. Na każdy kolejny film czekałam po kilka lat. Nie lubię blichtru, bankietów, nikt też nie rozkłada przede mną czerwonych dywanów, chyba że przy okazji premiery. Ale widocznie z daleka wszystko wygląda inaczej. Jak na informację o twojej chorobie zareagowało środowisko filmowe?- Przez długi czas w ogóle nie mówiłam o tym, że jestem chora, bo bałam się, że trudno mi będzie wrócić do zawodu. Poza tym cały czas miałam nadzieję, że choroba niedługo minie i znów wpadnę w wir pracy. Ale kiedy minął rok, drugi i trzeci, moja wiara w szybkie wyzdrowienie zaczęła spadać. W końcu musiałam otwarcie przyznać, że potrzebuję pomocy. Mogłaś liczyć na wsparcie przyjaciół z branży filmowej?- Choroba jest jak papierek lakmusowy. Ci, na których liczyłam najbardziej, zaczęli się zachowywać, jakby nas nic nie łączyło. Ale pojawili się inni, których dziś mogę nazwać przyjaciółmi, na których pomoc i wsparcie nie liczyłam. Pomogła mi m.in. była dyrektor PISF pani Magdalena Sroka i pracownicy działu literackiego instytutu, którzy, by utrzymać mnie przy pracy, przesyłali mi do recenzowania scenariusze. Od początku wspierał mnie Łukasz Maciejewski, nie tylko świetny krytyk filmowy, ale także po prostu dobry człowiek – to od niego zaczął się łańcuszek pomocy. Odzywali się ludzie z branży, których prawie w ogóle nie znałam. Jeden z reżyserów zadzwonił i powiedział: „Magda, chcę ci pomóc. Powiedz, jak mogę to zrobić” – i do tej pory mnie wspiera. Dzięki Łukaszowi poznałam też wspaniałą osobę – Urszulę Tes, filmoznawczynię, która podobnie jak ja od lat cierpi na boreliozę, a przy tym jest tak dzielna, że broni właśnie pracy habilitacyjnej. To ona powiedziała mi, że jest coś takiego jak generator plazmowy, i pierwsza poradziła, by „rzucić antybiotyki w cholerę”. Nie mogę też nie wspomnieć o mojej przyjaciółce Oli Zawalskiej, która poświęca całe dnie, żeby wozić mnie z jednej terapii na drugą, a potem biegnie do teatru (jest aktorką). Lista osób, którym jestem wdzięczna, jest bardzo długa. Jak się teraz czujesz?- Z miesiąca na miesiąc mocniej staję na nogach. Zaczęłam myśleć o tym, żeby wrócić do pracy nad filmem, który zawiesiłam z powodu choroby, co – jak sądzę – jest oznaką zdrowienia. Film nosi tytuł „Tranzyt” i powstał na podstawie książki francuskiego pisarza Pierre’a Pelota. To opowieść o światach równoległych, pułapkach naszej cywilizacji i miłości ponad czasem. Mam już do niego gotową piękną ścieżkę dźwiękową napisaną przez Przemysława Hanisza. W szufladzie czeka też m.in. „Pimpf bohater” autorstwa Sylwii Frołow i kilka innych scenariuszy. Wierzę, że przynajmniej część z nich uda mi się zrobić. Jeśli tylko scenariusz mojej własnej historii mi na to pozwoli.**Magdalena Piekorz – reżyserka filmów dokumentalnych i fabularnych, w tym m.in. filmu „Pręgi”, który w 2004 r. zdobył Złote Lwy i był polskim kandydatem do Oscara, a także filmów „Senność” i „Zbliżenia” (w przypadku tego ostatniego była również współautorką scenariusza). Zrealizowała także spektakle teatralne i widowiska telewizyjne, m.in. koncert poświęcony twórczości Ewy Demarczyk „Panna Modonna, legenda tych lat” i musical „Oliver!” wystawiony w Teatrze Rozrywki w Chorzowie»

artykuł „Diagnoza”
Małgorzaty Wach
Gazeta Wyborcza Wysokie Obcasy online
31-01-2018
tekst powyższy jest dostępny na
e-teatr.pl
oraz na kilkunastu innych portalach dedykowanych zdrowiu oraz aktorstwu